Chleb na zakwasie

1kg mąki żytniej 720, 1 kg mąki orkiszowej pełnoziarnistej,

Po to, żeby upiec w warunkach domowych, najpyszniejszy na świecie chleb na zakwasie, należy, co następuje: Wyhodować sobie własne, osobiste „zwierzaki,” z rodziny drożdżakowatych, czyli normalnie mówiąc ZAKWAS. Lub też pójść na skróty i poprosić znajomego, który już zadał sobie trud i takowy posiada. Drugi sposób jest zdecydowanie łatwiejszy, ale… z pierwszego więcej osobistej satysfakcji jest, poniekąd. Po kilku dniach( słownie sześć), kiedy nasze zwierzaki są już dorosłe i „wypasione”, możemy przystąpić do przygotowania naszego pierwszego prawdziwego chleba. We w tym celu wyszukujemy w gospodarstwie domowym, największą, jaką uda się nam znaleźć, miskę. Najlepsza, byłaby wykonana z sosnowych klepek dzieża, ale który dom, w tym wieku, byłby szczęśliwym posiadaczem takowej? Tylko muzea etnograficzne… Kiedy już mamy, w czym, przygotować nasz najlepszy w świecie własnoręcznie wyrabiany chleb, przypominamy sobie, że oprócz naczynia i zakwasu, do przygotowania ciasta, potrzebujemy także mąki. Wkładamy szybciutko palto i kalosze i biegniemy do najbliższego supermarketu poczynić odpowiednie zakupy… Stop! Do supermarketu? Nieeee. Najlepsza byłaby mąka z własnoręcznie wyhodowanego zboża i własnoręcznie zmielona w napędzanym siłą własnych mięśni, młynie, czyli w potocznie zwanych żarnach, ale dla większości z nas, to tylko pobożne życzenie. Dlatego też porzućmy na chwilę marzenia i udajmy się do zaprzyjaźnionego sklepu z Eko żywnością lub zróbmy zakupy w Internecie. Do przygotowania trzech dużych chlebów, o wadze ponad kilograma każdy (wymiary formy, jakich używam 260 mmx 120mm x75mm) potrzebujemy:

  1kg mąki żytniej 720
  1 kg mąki orkiszowej pełnoziarnistej,
  1,5 litra podgrzanej do około 35°C wody,
  4 – 6 czubatych łyżeczek dobrej soli kamiennej niejodowanej.
  Lnu (siemię lniane),
  Słonecznika,
  Czarnuszki,
  Kokos (wiórki),
  Migdały ( mielone).

Nasiona i dodatki dodajemy według własnych upodobań, czy zwyczajnego „widzimisię”. Ważne, aby zakwas i woda były dodane na końcu dodawania. Zręcznie, wyrabiamy wszystko ręcznie, najpierw zakwas i wodę a następnie całą resztę, sięgając coraz głębiej do dna, przez około pół godziny. Ciasto nie powinno kleić się ani do ręki, ani do naczynia. Formy smarujemy tłuszczem i posypujemy, czym kto ma, bułką tartą, otrębami, lub wykładamy pergaminem do wypieków. Osobiście stosuję ostatni wariat (wariant?). Z wyrobionego ciasta odrywamy, albo odcinamy nożem, spory kawałek, umieszczamy w naczyniu (gliniany garnek, szklany słój z plastikową zakrętką, w której wiercimy otworki wentylacyjne) i odstawiamy w chłodne miejsce. Najlepsze znajdziemy w lodówce, gdzie odłożony materiał może czekać do 14 dni, do następnego pieczenia, kiedy to wystąpi w charakterze zakwasu. Gdyby czas, między jednym pieczeniem a drugim, był dłuższy, wówczas należy „zwierzaki” dokarmić odrobina mąki i wody. Resztę ciasta, dzielimy według uznania, na trzy równe części i formujemy w foremkach. Odstawiamy w ciepłe, wolne od przeciągów miejsce, na miej lub więcej niż osiem godzin, przykrywając czystą lnianą ściereczką (najlepiej w kratkę, albo w paski, albo w ciapki, albo, jaką kto ma). Długość wyrastania zależy od temperatury otoczenia, im więcej, tym lepiej, pod warunkiem, że nie przekroczymy 40°C. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 210°C, wkładamy formy, zamykamy piec, nastawiamy minutnik na 55 minut i mamy wolne do sygnału budzika. Wyjmujemy z pieca i z form, studzimy (gorący jest niezdrowy), kroimy i….

Smacznego!

Powrót